12 lis 2016

15/ jesień 2016 - La Salette - Zbliżcie się moje dzieci, nie bójcie się...




La Salette - kolejne miejsce na naszym szlaku, o którym bezwzględnie, każdy chrześcijanin słyszał. To tu właśnie, 19 września 1846 roku 14-letniej Melanii i 11-letniemu Maksyminowi - objawiła się Matka Jezusa.






"Zbliżcie się moje dzieci, nie bójcie się
Jestem tutaj, aby wam opowiedzieć Wielką Nowinę" - takimi słowami Matka Boża przywołała dwoje dzieci do siebie. Te właśnie słowa, od kilku tygodni dudniły mi w uszach i... dlatego przyjechaliśmy do Niej... Pragnęłam bardzo być tu, gdzie Ona się objawiła światu... By usłyszeć i zrozumieć jej wezwanie: "Idźcie moje dzieci, głoście to całemu mojemu ludowi".

Położone na wysokości 1800 metrów n.p.m. Sanktuarium Matki Bożej, leży najwyżej spośród wszystkich Sanktuariów Maryjnych na świecie. Na miejscu objawienia wytrysnęło źródło. Płynie ono od dnia objawienia, czyli od 170 lat, bez przerwy, aż do dnia dzisiejszego i nigdy nie przestało płynąć. Liczne świadectwa potwierdzają, że użycie tej wody stoi u początku wielu cudów uzdrowienia i nawrócenia.

Zajechaliśmy tam pod wieczór. Było zimno, ciemno i pusto. Poszliśmy od razu do bazyliki, z nadzieją, że trafimy na niedzielne nabożeństwo. Tymczasem z kościoła dochodziła cicha muzyka organowa. Kilka skupionych osób,  w półmroku, siedziało w ławkach. Bardzo się ucieszyłam, bo po chwili wyszło kilku księży, którzy koncelebrowali nabożeństwo - znowu mieliśmy szczęście:) Tego samego dnia, późnym wieczorem poszliśmy tam jeszcze raz. Tym razem, poza modlitwą była też procesja ze świecami wokół bazyliki, na cześć Matki Boskiej z La Salette.
O takiej "przystawce" marzyłam... Obiad, czyli Msza święta, następnego dnia rano, odprawiana była w kaplicy. Gdy przyszliśmy, w ławkach siedzieli już praktycznie ci sami, co poprzedniego dnia pielgrzymi. Tylko zamiast pięciu księży, Mszę św. koncelebrował jeden, oczywiście po francusku. Jakież było zaskoczenie, gdy po Mszy św. podszedł do nas tenże ksiądz i powiedział: Jesteście z Polski? Wow. Nigdy bym nie przypuszczała, że ten człowiek, z bujną, ciemną i kręcona czupryną jest Polakiem. Wyglądał jak typowy Francuz. Jeszcze te jego okularki :)



Polskich akcentów w tym miejscu jest ogrom. Wszystkie opisy, instrukcje, ulotki, drogowskazy – wszystko przetłumaczone jest na kilka języków obcych, w tym na język polski. To była radość dla mnie ogromna. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego w innych, podobnych miejscach, języka polskiego nigdzie nie spotkaliśmy. Dziwi mnie to zawsze. Przecież z Polski, spora już grupa ludzi pielgrzymuje, szczególnie po Sanktuariach Maryjnych. No i fakt, że jesteśmy w Europie jednym z większych, chrześcijańskich narodów, albo i największym.

No, i tutaj... wysoko w górach w La Salette takie zaskoczenie... Spotkaliśmy tam również Polskich wolontariuszy, skądinąd bardzo ciekawych ludzi, którzy szli szlakiem Jakubowym. Szacun do takich mam ogromny. W skrytości sama marzę o tym, by taki szlak przebyć :)






Cały dzień spędziliśmy w tym wyjątkowym miejscu. Przechadzałam się po ścieżce, którą po zakończonej rozmowie z dziećmi szła sama Najjaśniejsza Panienka, by potem unieść się na półtora metra, ogarnąć swoim matczynym spojrzeniem całą ziemię i zniknąć. Rozmyślałam o tych dzieciach, które podskakiwały do góry, by ją zatrzymać. Przyglądałam się krzyżom, którymi Maksymin wraz z nawróconym ojcem, zaznaczył ścieżkę, po której szła Maryja. Spoglądałam na góry i zastanawiałam się, gdzie mogły odejść te krowy, które Melania po przebudzeniu się, szukała, tuż przed objawieniem się Pięknej Pani. Wypatrywałam źródełka, które wytrysnęło z ziemi w czasie Objawienia...



" ...znajdując zepsute ziemniaki przeklinaliście,
wymawiając wśród przekleństw Imię mojego Syna"

O Objawieniach Matki Boskiej w La Salette słyszałam wiele razy. Znałam wcześniej całą historię związaną z tym miejscem, ale dopiero teraz, tutaj, w tych właśnie wysokich Alpach, doszło do mnie to, co naprawdę się tu wydarzyło...  
Byliśmy w wielu podobnych miejscach, sanktuariach Matki Chrystusa, ale wydaje mi się, że nigdzie indziej Matka Jezusa podczas swoich objawień nie płakała? Podczas Jej spotkania, z tą dwójką pastuszków, podczas rozmowy z nimi, cały czas płakała... i to do mnie teraz doszło, to mną wstrząsnęło!

Znam Matkę Jezusa, która płakała podczas biczowania i przybijania gwoździami do Krzyża swego Syna... i teraz, tutaj, w La Salette, mówiąc przesłanie też płacze!

"Pięknej Pani" bardzo zależy, by ludzie na całym świecie zrozumieli, że Pan Bóg, nie może zbawić nas bez nas. Mamy rozum i wolną wolę i tylko od nas samych zależy, czy będziemy żyć wiecznie, czy zaśniemy snem wiecznym. Ona płacze, bo bardzo Jej i Jezusowi na nas zależy, a widzi, że jesteśmy głusi i ślepi - więc jest bezradna i płacze. Tak odebrałam to, co tu się wydarzyło.


"Jeśli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się
w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą"
Mateczka w powiedzianych dzieciom w La Salette Orędziach przypomina nam o kilku prawdach. Mówi to, co każdy z nas, tak naprawdę wie od dziecka – nie jest to nic innego jak dwa z dziesięciu przykazań Bożych (2-gie i 3-cie). "To są dwie rzeczy, które tak bardzo obciążają mojego Syna..." - powiedziała Matka Jezusa.
1) "Dałam wam sześć dni, aby pracować, siódmy zastrzegłam sobie i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni tak ciężkim ramię mojego syna..." - Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.
2) "Woźnice, przeklinając wymawiają Imię mojego Syna" - Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno...
Panienka w La Salette zapytała pastuszków:
- "Czy dobrze się modlicie, moje dzieci? Ach moje dzieci, trzeba się dobrze modlić, rano i wieczorem, odmawiajcie przynajmniej jedno Ojcze nasz i jedno Zdrowaś Mario, a kiedy będziecie mogły, módlcie się więcej".
Gdy byliśmy dziećmi, to pamiętam, że nie zasnęliśmy, zanim nie zmówiliśmy "paciorka", a pierwsze słowa rano, zawsze kierowaliśmy najpierw do Pana Boga. Uczyła nas tego babcia, albo mama... 

Matka Boża przekazując dzieciom Orędzia, powierzyła im też pewną tajemnicę. Pozwoliła im o niej opowiedzieć dopiero po 12 latach. Każdemu z nich, z osobna, jak się potem okazało, przekazała przesłania dotyczące, tego co w najbliższych latach będzie działo się na świecie. Wiele słów skierowała również do samego Papieża oraz kapłanów i "osób poświęconych Bogu", mówiąc o tym jak powinni żyć, jak ważni są dla Jej Syna Jezusa Chrystusa.

Z La Salette wyjechaliśmy przed zmrokiem, by przebrnąć przez góry, jeszcze za widoku. Wzięłam cudowną wodę dla bliskich i przyjaciół, by przynajmniej tą cząstką mojej radości i nadziei podzielić się z nimi...
170 lat temu, "Piękna Pani" powiedziała: 
"Idźcie moje dzieci, głoście to całemu mojemu ludowi"
... z La Salette wyjeżdżaliśmy w zamyśleniu...

"Od jak dawna już cierpię z waszego powodu!
Chcąc, aby Mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona nieustannie wstawiać się za wami.
Ale wy sobie nic z tego nie robicie".

"Latem na Mszę świętą chodzi zaledwie kilka starszych niewiast.
Inni pracują w niedzielę przez całe lato,
a w zimie, kiedy nie wiedzą co robić, idą na Mszę świętą tylko po to, by sobie drwić z religii"







"Idźcie i okażcie się jako me umiłowane dzieci, jestem z wami i w was, 
aby tylko wasza wiara była światłem, które was oświecać będzie w dniach nieszczęść. 
Niech wasz zapał uczyni was jakby spragnionymi chwały i czci Jezusa Chrystusa. 
Walczcie dzieci światłości!"







8 lis 2016

16/ jesień 2016 - Camper - mój kochany :)



Camper - mój kochany - przez całą naszą tułaczkę trzymał się bardzo dzielnie.
I nie zbiesił się praktycznie ani razu!

No, raz jeden ręczny hamulec zablokował i nie chciał chwilę odpuścić....
Ale to dlatego, że się zwyczajnie zdenerwował! No jak można mu zrobić coś takiego? Z ciepłej Hiszpanii, gdzie średnia temperatura w ciągu dnia wynosiła 25 stopni Celsjusza, w dwa dni przemieścić się do Francji, i to jeszcze wysoko w Alpy? Gdzie temperatura spadła do minus pięciu stopni?! A gdzie czas na aklimatyzację?! 

Każdy na Jego miejscu by się wkurzył! I tak dobrze, że tylko blokadą linki hamulcowej na postoju, odreagował swoją złość. Mógłby przecież na tych letnich oponach małą ślizgawkę zrobić, jadąc po tych górskich serpentynach. Albo też mógłby ogrzewania nie odpalić na postoju! Jedynie kierowcy na nosie trochę zagrał, gdy butlę gazową w środku nocy kazał wymienić, przerywając przy tym głęboki sen. No, kierowca nie musiał marznąć, bo mógł przecież ubrać się do tej roboty!

Camper - mój kochany...
No, o tym, że nie było gdzie opróżnić toalety - to przecież też, nie jego wina! To nie on decydował o trasie przejazdu! On tylko wykonywał polecenia pana kierowcy! I tak się zachował po dżentelmeńsku, bo w bagażniku miał zapasową kasetę. Nie trzeba było więc wytrzeszczu oczu dostawać, gdy w środku miasta przypiliło...
A to, że nic nie mówił, camper mój kochany, gdy tym ogromnym bagażnikiem na skuter, który kierowca mu tuż przed samym wyjazdem doczepił do kupra i przy byle jakim garbie - tarł o asfalt lub o twardy beton! Że cierpiał przy tym.. od tej rury nie wyciętej! Eksperymenty i testy sobie na nim robić!? Jedyne co, to bidulek tylko skrzypiał i niekiedy iskrą rzucił! A mógł się wkurzyć i zostawić w cholerę ten bagażnik na pierwszym lepszym skrzyżowaniu! To tylko dlatego, że porządny z niego towarzysz podróży jest... i wrażliwy...

Camper - mój kochany...
Tym razem, przejechał z nami ok. 7 000 km. Na początku i na końcu, trochę był eksploatowany i wyzyskiwany, bo potrafił dzienne i po 600 kilometrów zrobić, ale bywały dni, gdzie sobie stał i tylko odpoczywał. Kilka razy przeszedł toaletę poranną, gdy namolne komary i muszki poprzyklejały się do niego. Sześciokrotnie też dostał jedzonko do syta... i to nie byle jakie, bo i zagraniczne.

Camper - mój kochany...
W nagrodę za dobrą współpracę i znośne zachowanie, po powrocie pan kierowca zorganizuje mu wymianę tylnego zawieszenia na pneumatyczne. Wtedy dopiero będzie piękny! Kuperek mu się podniesie do góry! Od razu wyprzystojnienie!

Camper - mój kochany...
Może też jeszcze jakieś inne drobne prezenty dostanie? Na pewno będzie miał wymienione opony oraz olej, dostanie na wyposażenie też łańcuchy... i płyn do spryskiwacza zimowy, też dostanie... Z gadżetów, to może nową serwetę na stół, camper dostanie, bo ta się lekko przypaliła od gorącego garnka - wszak idą święta, więc czas prezentów.
Camper - mój kochany:))



Taką oto jak niżej (mniej więcej), trasę zrobił - Camper – mój :)







Uwaga - Informacja od początkującej blogerki autorki: 
Nie sfiksowałam! 
Ja tak zawsze miałam, 
że jak mnie naszło to prozą i wierszem gadałam :)


7 lis 2016

14/ jesień 2016 - Czym prędzej przestawiliśmy nawigację


Z Hiszpanią pożegnaliśmy się błyskawicznie. Praktycznie, piętnaście minut potrzebowaliśmy, by ogarnąć campera i ruszyć dalej. Wypiliśmy tylko poranną kawę, bo śniadanie jedliśmy już na trasie. 

Stwierdziliśmy, że jeśli całe miasto obeszliśmy w te i wewte, sprawdziliśmy też słoność wody morskiej - więc nic tu już po nas. Do podjęcia tej decyzji przysłużyła się też pogoda, a mówiąc bardziej precyzyjnie – niebo, które swój błękit schowało za szaro-białymi cumulusami.

Planowaliśmy wstępnie, by wieczór spędzić w Barcelonie, do której mieliśmy ok. 350 km, ale tak się poukładało, że zwyczajnie przejechaliśmy ją i nie zatrzymaliśmy się nawet na chwilę. Zeźliło nas nadbrzeże w Barcelonie, bo liczyliśmy, że jadąc drogą wzdłuż morza, wypatrzymy jakąś fajną miejscówkę. Okazało się jednak, że na kilkunastu kilometrach wręcz, między drogą a nadbrzeżem, ktoś mądry postawił wysoki płot, a za nim puścił tory kolejowe. Nie było możliwości zjazdu w kierunku morza, a o ładnych widokach, mogliśmy tylko pomarzyć.


Czym prędzej przestawiliśmy nawigację, a "ostatni dzień w Barcelonie", który miał być ostatnim, naszym przystankiem w Hiszpanii, był już tylko wspomnieniem. 


Szybko jednak żałowaliśmy tej decyzji, bo już następnego dnia rano, Francja przywitała nas deszczem.

Pogoda niczym kobieta, zmienną jest, więc na szczęście z każdym przejechanym kilometrem, poprawiała się. Im bliżej byliśmy naszego kolejnego miejsca docelowego, tym bardziej niebo błękitniało. Tylko wtedy, gdy wjechaliśmy w Alpy, im wyżej wznosiliśmy się po krętych drogach, chmury to uciekały nam, to znów goniły za nami, albo też kładły się na naszym camperze. 

Przez cały dzień, w takim to towarzystwie przemieszczaliśmy się bardzo powoli, by dojechać do kolejnego miejsca na naszym szlaku. Miejsca, które znajduje się na wysokości 1800 metrów nad poziomem morza.


























6 lis 2016

13/ jesień 2016 - Mieliśmy ogromny problem, które miejsce wybrać




Ruszyliśmy dalej i... to była bardzo dobra decyzja. Po przejechaniu praktycznie tylko 25 kilometrów wjechaliśmy w inny świat. Piękna, długa i piaszczysta plaża, przezroczysta i ciepła woda, wzdłuż brzegu, na dość sporej długości, spacerowe ścieżki na pomostach, częściowo osadzone na zboczach gór, zadbana roślinność w ciekawych architektonicznie osiedlach, z basenami i błękitną wodą, czynne restauracje i bary, nawet na plaży.... słowem wakacje... mimo tego, że kalendarz wskazywał początek listopada :)



Dehesa de Campoamor - miejscowość wg mnie jest godna polecenia. Nazwa jej pochodzi od nazwiska pisarza i filozofa Ramona de Compoamora (1817-1901), który przez całe swoje życie był związany z tym miejscem. W Internecie wyczytałam, że główną atrakcją tego miejsca są plaże, latem wypełnione niemalże po brzegi. 




W ciągu ostatnich 30 lat, ze starożytnej oazy sosen i piaszczystych plaż, miasto to stało się siedliskiem głównie gości zagranicznych. Faktycznie, sami tego wciąż doświadczaliśmy. Nawet obsługa w sklepach nas zaskakiwała - trafiliśmy na Rosjanina i Litwina. Słyszalny też był język holenderski, niemiecki, szwedzki, francuski, ale i angielski oraz polski oczywiście.





Campera zaparkowaliśmy tuż przy samej plaży. Mieliśmy ogromny problem, które miejsce wybrać, bo ciekawych było naprawdę wiele. 
Ostatecznie zadecydowało najważniejsze kryterium – sąsiedztwo z mariną jeśli takowa jest w mieście, to oczywiste, że nie może być inaczej! Niewątpliwie z powodu mojego męża, którego wzrok odpoczywa, gdy tak się patrzy i patrzy... na zacumowane, lekko kołyszące się obiekty pływające :)

Ja osobiście nie mam nic przeciwko temu, bo jak on tak jak Witia Pawlak, na taką łódkę... "jak on się tak napatrzy, tak dobrze, i w nocy mu się przyśni, to ją tak znienawidzi, że strach"... 












W miasteczku tym byliśmy raptem trzy dni, ale zdążyliśmy przejść na piechotę prawie 30 kilometrów, zwiedzając okolicę. A było co oglądać! Piękne osiedla z jeszcze ładniejszą roślinnością, kwitnącymi, kolorowymi kwiatami. Ciekawe rozwiązania architektoniczne, gdzie budynki były osadzone na stromych zboczach gór, ciekawe zatoczki... No i samo Morze Śródziemne! Szumiące fale, słyszalne przede wszystkim wieczorami, jego otchłań i wschodzące nad nim słońce... 


Podczas pobytu w Dehesa de Campoamor, udało nam się organizować czas w taki sposób, że były szybkie spacery, ale też każdego dnia staraliśmy się też popływać w morzu. Temperatura wody wg mnie była porównywalna do Bałtyku, w sezonie letnim. To najbardziej nam się podobało! W listopadzie kąpiel i opalanie, gdy w tym samym czasie, w moim rodzinnym mieście spadł pierwszy śnieg. Jakież to jest niesprawiedliwe!

Z tego miejsca, żal było wyjeżdżać!













 

5 lis 2016

12/ jesień 2016 - Jechać na drugi półwysep, ten nie odkryty jeszcze



Z pozycji naszej miejscówki, na kempingu w Santiago de la Ribera, w oddali, dało się zauważyć dwa półwyspy, które bardzo mnie intrygowały. Z daleka wydawało się, że są połączone. Do jednego z nich, do którego wjazd był bliżej nas, mieliśmy raptem 20km.

W pierwszych dniach naszego tam pobytu, wybraliśmy się, z zamiarem dojechania do jego końca. Nie wykluczaliśmy przejechania skuterem całej mierzei. Jak się jednak okazało, przejazdu nie było. Cała przestrzeń jest chroniona, od La Manga, przez Santiego de la Ribera po Arenales, a od roku 1998 jest uważana za obszar specjalnej ochrony (OSO) i należy do sieci natura 2000 w Unii Europejskiej.
Składy soli niczym hałdy śniegu


Po drodze mijaliśmy port oraz zakłady odzyskujące sól ze słonej wody, których składy wyglądały jak hałdy śniegu.

*************


Zachód słońca w La Manga nad  Morzem Mniejszym

W dniu Wszystkich Świętych, gdy wybraliśmy się rano na objazd, nie mieliśmy w planie, by jechać na drugi półwysep, ten nie odkryty jeszcze przez nas. Ale ze względu na to, iż teraz byliśmy stosunkowo blisko wjazdu na niego, postanowiliśmy tam pojechać. Ustawiliśmy więc nawigację na La Manga (hiszp. "rękaw") del Mar Menor (hiszp. Morze Mniejsze).

Plaża w La Manga nad Morzem Śródziemnym


Przejechaliśmy skuterem cały cypel, który mierzy 22 kilometry długości i około 100 metrów szerokości, robiąc sobie krótkie przystanki. Zatrzymywaliśmy się na przemian po obu stronach mierzei - to nad Morzem Śródziemnym, to nad Morzem Mniejszym, zwanym też "najmniejszym basenem świata". Były to dwa zupełnie różne, cudowne światy :)


Dojechaliśmy do samego końca półwyspu. Po drodze dało się zauważyć kilka cieśnin, przez które przepływały łódki, opalających się na plaży turystów, ale przede wszystkim niesamowitą ilość wysokich apartamentowców. 

Ależ latem tam musi być tłok, jak Ci wszyscy ludzie wylegną na ten niezbyt długi i wąski cypel :)


Najbardziej zaciekawił mnie przesmyk, nad którym postawiono most podnoszony, by mogły przepływać większe żaglówki czy łódki. Tutaj zrobiliśmy sobie dłuższy przystanek, by po pierwsze nacieszyć oko pięknym widokiem, a po drugie rozprostować kości, po dość długiej jeździe skuterem. Szczególnie, że przed nami była powrotna droga i do przemierzenia kolejne 45 km, a dzień chylił się ku końcowi.



*************

O tym, że opuszczamy na kempingu naszą miejscówkę w Santiago de la Ribera, postanowiliśmy wieczorem, w przeddzień wyjazdu – nagle i nieodwołalnie. Maksymalnie wkurzyły nas namolne komarzyce! Nigdzie indziej, podczas naszych wypadów skuterem, żadnych komarów nie spotkaliśmy. Jak się w trakcie naszego tam pobytu okazało, dzięki okolicznym szuwarom i bagnom, z każdym dniem było ich coraz to więcej i więcej. Nie mieliśmy już siły, by z nimi walczyć, ani chęci, by się przed nimi chować :)
Trochę szkoda nam było, bo miejscówka ta była naprawdę wyjątkowa i można byłoby tam jeszcze trochę posiedzieć...

Tak Internet opisuje to szczególne miejsce:

" Mar Menor – czyli Mniejsze Morze, to niezwykła malownicza, płytka laguna. Odcięte jest mierzeją La Manga od Morza Śródziemnego, a jego powierzchnia mierzy aż 170 km2. Brzeg Mar Menor liczy sobie 73 km i jest jednym z piękniejszych zakątków Murcji. Woda tu jest płytka i bardzo ciepła, a dodatkowo wieje tu łagodny wiatr. Warunki atmosferyczne sprzyjają uprawianiu sportów wodnych, dlatego chętnie przyjeżdżają tu amatorzy windsurfingu i kitesurfingu. Praktycznie cały rok świeci tu słońce, co dodatkowo zachęca do wizyty w tym niezwykłym miejscu. Przez cały rok woda w Mar Menor ma średnią temperaturę 18 stopni Celsjusza i jest bardzo słona (zasolenie ok. 47%). Dzięki temu fauna i flora Morza Mniejszego może poszczycić się odmiennymi gatunkami niż jest w Morzu Śródziemnym. Ciepły klimat, wysokie zasolenie wody w Morzu Mniejszym i znaczne stężenie minerałów pomagają w leczeniu artretyzmu, reumatyzmu, zapalenia ścięgien, osteoporozy, usuwają też zmęczenie fizyczne i psychiczne. Błota z Mar Menor ze względu na cenne właściwości lecznicze są wykorzystywane również w uzdrowiskach leczniczych i rehabilitacyjnych oraz w spa". 


Cała zaznaczona przestrzeń jest chroniona, od La Manga, przez Santiego de la Ribera po Arenales, a od roku 1998 jest uważana za obszar specjalnej ochrony (OSO) i należy do sieci natura 2000 w Unii Europejskiej




11/ jesień 2016 - Zła byłam na siebie, że nie odrobiłam pracy domowej


Dalszą część, tego wyjątkowego dnia, zaplanowaliśmy tak, by spędzić go w spokojnym i urokliwym miejscu. 
Chcieliśmy pozbierać myśli, podumać i powspominać...



Plaża Gorguel, jest jedną z najmniejszych, w porównaniu z innymi plażami w Murcia. 
Skąd więc mój wybór, by pojechać właśnie na tę, a nie na inną plażę? 
Szczególnie, że od cempingu oddalona jest ona o ponad 30 kilometrów, a ostatnie kilka należy przemierzyć po bardzo kamienistej drodze. 
Otóż o plaży tej, przeczytałam na forach w Internecie. Bardzo ciekawie opisano to miejsce. Głównym atutem miał być czarny piasek na plaży, który przedstawiano wręcz jako ewenement i cudo natury.



Od chwili, gdy zjechaliśmy skuterem z głównej drogi, bardzo zastanawiało nas otoczenie. Teren przez który prowadziła droga do plaży, wiodła przez jakąś nieczynną osadę górniczą. Prawie na całej trasie dało się zauważyć zapadające się domostwa oraz jakieś pozostałości po sprzęcie górniczym i produkcyjnym. 

Góry i skały były bardzo ciekawe. Występowały w różnych odcieniach, od ciemno brązowych po jasne i piaskowe, niekiedy układały się kaskadowo. Gdzieś tam, wysoko dojrzałam nawet jaskinie, które uruchamiały moją wyobraźnię. Nie można było nie zauważyć, że ten pejzaż, to nic innego jak dzieło ludzkich rąk. 






Jadąc skuterem, przez około 2,5 km po szutrowej, kamienistej drodze musieliśmy bardzo uważać, by nie najechać na wystające, ostre kamienie. Była ona naprawdę hardkorowa. Gdybyśmy złapali tam kapcia, to dopiero byśmy mieli problem! 
Nie, no muszę doprecyzować to zdanie...mój kierowca mąż miałby problem :)




Mimo bardzo pozytywnych opinii na temat tego "wyjątkowego" miejsca, nie wiedzieć czemu, nie miałam nawet ochoty na to, by w tejże wodzie nogi zamoczyć czy też pospacerować wzdłuż plaży. Według mnie była ona po prostu brzydka i jakaś taka pylista. 








Od razu wdrapałam się na kamienie, gdzie znalazłam sobie miejscówkę, z której to mogłam podziwiać widoki z góry. 
Zła byłam na siebie, że nie odrobiłam pracy domowej i nie przygotowałam się dobrze do tej wycieczki. Nie dotarłam w Internecie do innej opinii, do tego co faktycznie zastałam...




Doczytałam potem na hiszpańskich forach (oczywiście korzystając z pomocy niezastąpionego googlowego tłumacza), że na całej plaży nagromadzony jest kopalniany żużel. To wyjaśniało tę "piękną" i "wyjątkową" barwę piasku. Na forach wspomina się też o powietrzu, o tym co ekologowie na ten temat mówią, o planach miejscowych władz odnośnie zagospodarowania tego terenu. 


No! I tak właśnie to wygląda! 
Konkluzja jedna nasunęła mi się od razu... wszak był to dzień Wszystkich Świętych! 
...że naszymi dziś przewodnikami byli Święci. Niestety, nie Wszyscy, bo by nas tam w ogóle nie było, ale na pewno Wszyscy Święci - nasi Patronowie. Oni to zadbali o to, że nawet stopy (mimo upału) w tejże wodzie nie zamoczyliśmy, a po piasku chodziliśmy w butach i że praktycznie byliśmy tam raptem pół godziny... tu aż chce się powiedzieć CHWAŁA PANU!