5 lis 2016

8/ jesień 2016 - Natrętne towarzystwo komarzyc





Miejscowość, Santiago de la Ribera, w której zarzuciliśmy kotwicę, polecił nam nasz znajomy. Faktycznie, miejsce to, ze względu na ciekawe położenie tuż nad zatoczką, powodowało, że czuło się tu ogromny spokój. Zauważyliśmy, że obiekty hotelowe, bungalowy czy też domy, były w przewadze opustoszałe. Ciężko było też znaleźć tu restaurację lub bar, w której serwowało się to, po co również przyjechałam - moje ulubione owoce morza :)







Cemping nasz, oddalony raptem kilka kilometrów, od najbliższego miasta, był na kompletnym odludziu. Sąsiaduje z lotniskiem tanich linii lotniczych oraz miejscem treningowym dla samolotów wojskowych. Zastanawialiśmy się na początku jak to zniesiemy, tj. ten specyficzny hałas, który co jakiś czas umilał nam życie. Ale widok podchodzących do lądowania samolotów czy startujących, albo też podchodzących i bez lądowania, natychmiast odchodzących, niekiedy kilka naraz maszyn (cztery, albo nawet siedem), jedna za drugą lub obok siebie, w odległości max. 20 metrów - to było lepsze niż zimne piwo w upalne lato :) 





Na taki rodzaj zabawy samolotów, tzn. gdy samolot podchodzi do lądowania, dotyka ziemi, ale nie zatrzymuje się, lecz dodaje gazu i startuje ponownie, jak dowiedziałam się od mojego rodzinnego specjalisty, pilota szybowców, mówi się: start z konwojera lub z anglielska "touch and go". 

Nie darowaliśmy sobie, by też w ostatni dzień pobytu w tej ciekawej miejscówce, po raz ostatni poobserwować majstersztyk pilotów, ale z pozycji końca pasa startowego. Po tym wszystkim, doszliśmy do wniosku, że teraz to już zupełnie inaczej będziemy przeżywać nasze latanie. Jesteśmy pewni, że nie będziemy już tak bojaźliwi, szczególnie podczas startowania i lądowania samolotów. Poprzez obserwację akrobatycznych wręcz popisów pilotów, przez multum razy, zwyczajnie oswoiliśmy się z tym widokiem. Nigdy też nie podejrzewałabym siebie o to, że tak bardzo mnie to zachwyci :)


Poza superowym sąsiedztwem naszego cempingu z lotniskiem, wartym wspomnienia było też natrętne towarzystwo komarzyc, które nawiedzały nas głównie wieczorem :) Nie można było przez to posiedzieć na zakończenie dnia przed camperem, a przed każdym zaśnięciem trzeba było urządzać polowanie :)




Cemping nasz, był cały ogrodzony, miał dwie duże bramy. Był też bardzo bezpieczny, również od strony plaży, gdyż z jednej strony graniczył ze wspomnianym wyżej lotniskiem, a z drugiej z plażą. Tak jak wspominałam, położenie jego, tuż nad zatoczką, znaczyło, że woda jest tu spokojna i płytka. Idealne miejsce dla "deskarzy", których mimo tego, że już po sezonie, dało się zauważyć. 






Ja osobiście, wolę fale i bezkres. Widok nie kończącego się morza czy oceanu - to jest lekarstwo na moje odpoczywanie. "Pejzaż horyzontalny, horyzont nie banalny..." Mój rocznik tak już ma :) 
Myślę, że to przez Czerwone Gitary i ich "morza szum, ptaków śpiew...", z którymi dorastałam.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz