Pierwszy raz w moim długim już życiu, dzień Wszystkich Świętych spędziłam poza moim rodzinnym miastem, poza Polską. Przyszło mi przy tym, być w kraju, który skrajnie różnie wygląda w tym okresie, w porównaniu z moją ojczyzną. Cała Polska w czasie tego święta przemieszcza się z jednego cmentarza na drugi, z jednego miasta do drugiego. Zakorkowane albo pozamykane ulice w okolicach cmentarzy, ogromna ilość kwiatów i zniczy, całe rodziny spacerujące czy stojące w zamyśleniu przy grobach – taki obrazek mam w sercu... i to musiało mi niestety wystarczyć.
Robiąc
plan, tego wyjątkowego dnia, założyliśmy, że pierwszym punktem,
na naszym szlaku, będzie hiszpański cmentarz. Mieliśmy potrzebę,
pragnienie, by odmówić tam choćby krótką modlitwę, poczuć ten
wyjątkowy nastrój... mimo tego, że przy grobach osób zupełnie nam
nie znanych.
Wyjechaliśmy skuterem z cempingu i jadąc tak przed siebie, wypatrywaliśmy w okolicy jakiegoś cmentarza. Trafiliśmy. Na rondzie zauważyliśmy drogowskaz. Już wtedy zaskoczyło nas to, że ani korków, ani tłumu ludzi tutaj nie było. To nie Polska :(
Każda z tych kapliczek / grobowców posiada drzwi, a niektóre, nawet małe okna, przy tym są ubogacone płaskorzeźbami, wykonane z przeróżnych gatunków kamieni.
Cmentarz hiszpański, na który całkiem przypadkowo trafiliśmy, mimo tego, że jest zupełnie inny niż nasz, spowodował, że mogliśmy chociaż przez chwilę pomodlić się i powspominać naszych ukochanych rodziców, dziadków, wujków, przyjaciół i znajomych, których Pan Bóg wezwał już do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz